2009-04-27

Urodziny Stasia - Stash's 5th birthday



I oto jesteśmy rodzicami pięciolatka!!! W sumie nie mieści się nam to w głowie... Nasz pięciolatek miał dzień pełen wrażeń: rano prezenty i buziaki od rodziców i siostry, koronę dostał w szkole, były też pączki w klasie, sto lat, nakleiki na bluzę i jeszcze jedno sto lat podczas cotygodniowego spotkania wszystkich klas z pania dyrektor, a wieczorem wyjście na pizzę i tort z pięcioma świeczkami w domu. Przyjęcie urodzinowe jeszcze przed nim – odbędzie się 9 maja.
Na zdjęciu widać jeszcze nowego przyjaciela Stasia – pana ślimaka.

2009-04-20

Miami

Miami zostaje nam na deser. Czasu mamy niewiele, ale po porannej kąpieli w basenie, ruszamy na podbój miasta. Jedziemy na Miami beach, która okazuje się być dostępna dla zwyklych ludzi też, krótki spacer po plaży, potem kręcimy się po dzielinicy Art Deco i jedziemy wzdłuż Ocean Drive, zachaczając o South Beach. Na koniec objeżdzamy downtown i przejeżdzamy na Key Biscayne (dla odmiany pierwszą z wysp zwanych ‘keys’). Już na samym początku natrafiamy na szkołę windsurfingu nad zatoką Byscayne – niestety tu film się urywa: czas oddać samochód, o 16 odlatuje nasz samolot. Przed nami ostatni odcinek drogi: Miami – Memphis – Amsterdam.



Ocean Drive


The Art Deco District


Downtown


I nasi kochani 'Miami Vice'.

2009-04-19

Going, going, gone

I oto jesteśmy w Key West - najbardziej na południe wysuniętym krańcu Stanów Zjednoczonych i ostaniej z wysp zwanych 'keys'.



Codziennie tłumy zbierają się na Mallory Square, żeby świętować zachód słońca. Budki z lodami oraz z alkoholem (bardzo popularny zdaje się być mohito), występy uliczne - prawdziwy festyn na cześć przemijającego dnia.




Jak się bawić, to się bawić. Byli też tacy, którzy postanowili powiedzieć sakramentalne 'tak' właśnie przy zachodzie słońca.

Autentyczne, stare i urokliwe Key West leży z dala od 'turystowa'.


I kilka zdjęć z drogi na Key West.






2009-04-18

Bahia Honda

Bahia Honda to jeden z kilku parków narodowych w drodze na Key West. Poniżej Staś z tatą snorklują nieopodal plaży po stronie zatoki.


Pani Maja spaceruje po plaży. W oddali stary most kolejowy. W latach 30 – tych kolej została zastąpiona drogą stanową nr 1.


Na pikniku z okazji Dnia Ziemii w tymże parku Staś drapie po głowie pelikana, a dokładniej panią pelikanicę.

2009-04-17

Mall i Key Largo




Piątek, powoli czujemy, że zbliża się koniec naszych wakacji, a nad nami nadal wisi wizja zakupów. I tak dzień spędzamy na jechaniu i zakupach . „Zaliczamy” jeden z większych outletów w okolicach Miami. Dobrze obkuci z terenu, z mapą w ręku, ruszamy na zakupy – żeby się nie zgubić i nie stracić zbyt wiele czasu. Mimo to, kilka godzin spędzamy w sklepach. Ceny, pomimo wyższego kursu dolara, nadal są bardzo atrakcyjne, żeby nie powiedzieć szokująco niskie. Doładowujemy bagażnik i po lunchu w ‘Rainforest Cafe’ ruszamy na południe na tzw. Keys. Na zachód słońca docieramy do Key Largo i tam nocujemy.

2009-04-16

Palm Beach

Leniuchujemy – basen, basen, plaża. W przerwie jemy obiad w knajpie meksykańskiej. Yummy yummy! Po raz kolejny łatwiej dogadać się po hiszpańsku. W drodze powrotnej przejeżdżamy przez Palm Beach tę określaną w przewodniku, jako ‘wealth and rich’. I rzeczywiście tak jest.

2009-04-15

From Fort Pierce to Palm Beach

Po nocy spędzonej w Fort Piers ruszamy dalej na południe droga I1A, czyli najbliższą oceanu. Jedziemy wyspami, które ciągną się wzdłuż całego wybrzeża Florydy. Po jednej stronie zatoka, po drugiej Atlantyk. Stajemy na plaży gdzieś pomiędzy Fort Piers a Palm Beach, gdzie zmierzamy, i plażujemy do wczesnych godzin popołudniowych.
A to już Palm Beach. Nasz hotel znajduje się nad zatoką, ale po drugiej stronie ulicy jest ocean. Na plaży czas jakby się zatrzymał, stare kasyno z lat dwudziestych – dzisiaj zamknięte i czekające na remont, kilka sklepików pamiętających lata 60-te lub 70-te, altanka w kolorze różowym i kolorowe ławki m.in. jasno – zielone, niebieskie, żółte i różowe. Ładne molo i park z palmami. I pustki, bo jesteśmy w czasie i zaraz po burzy i ulewnym deszczu. Burze przeczekujemy w pizzerii ;)



2009-04-14

Rakiety i promy kosmiczne




Platforma służąca do transportu promów kosmicznych na miejsce startu. Spala galon na przejechanie 14 stóp (2.5l benzyny na 5 metrów).

Wstajemy rano, rano i po śniadaniu ruszamy na przylądek Canaveral, żeby podziwiać rakiety i promy kosmiczne NASA w Kennedy Space Centre. Piorun niestety uderzył w bazę w czasie burzy i naszego tam pobytu i część atrakcji przestała działać... Mimo to widzimy wyrzutnie rakiet i całą infrastrukturę i zaplecze bazy. Jest też już wystawiony na miejsce startowe prom Atlantis, który ma być wystrzelony na orbitę 12 maja.
Następną noc śpimy w Fort Pierce, więc zaczynamy jechać wzdluż legendy surfingowej – Cocoa beach. Na mierzei szerokości Helu w Juracie po obu stronach domki z własnym dostępem do wody (zatoki bądź oceanu). Co trzeci na sprzedaż – pewnie z powodu kryzysu. Nie ma tu przepychu z Marco island lub Naples. Niektóre domki maja pewnie 50m2, ale za to własną plaże i ogród. Są tu także male moteliki dla surferów. Koniec mierzei to Sebastian Inlet State Park. Kąpiemy się tam patrząc na surferów. Chwilę później sytuacja wraca do normy – pola golfowe i rezydencje. Po nocy jemy meksykański obiad w knajpie, w której łatwiej rozmawiać po hiszpańsku niż po angielsku....


Maja na księżycu w KSC.

2009-04-13

Good bye Tampa



Pożegnanie z Tampą. Zwiedzamy The Ybor City, czyli dawną kubańską dzielnicę Tampy. Wchodzimy do jednej z wielu fabryk cygar, gdzie są one ręcznie zawijane, a do Ybor City dojeżdżamy tramwajem.
Po przejechaniu całego Bayshore Blvr ruszamy na wschód w kierunku Cape Canaveral. Po drodze mijamy Orlando i Disney World. Pod wieczór docieramy do hotelu w Tytusville, skąd w oddali widać budyneki NASA. Teren ten robi na nas wrażenie, gdyż cały okazuje się być jednym wielkim rezerwatem przyrody, z aligatorami i licznymi ptakami, a tylko gdzieniegdzie wystają budynki NASA.

2009-04-12

St. Petersburg



Dziś Wielkanoc. W hotelu o Świętach przypominają tylko niektóre amerykanki, które na głowach mają opaski z uszami króliczków.... Duże wilkanocne króliczki! Jemy jajko w postaci omleta – innej wersji jajka brak. W centrum kilka kościołów: metodystów, protestancki i katolicki i wszystkie mają mszę o tej samej godzinie – ciężko znaleść miejsce do parkowania, ale się nam po pewnym czasie udaje i ledwo wchodzimy do kościoła, który jest wypchany po brzegi.
Po mszy jedziemy znowu na drugą stronę zatoki do malowniczej miejscowości o nazwie St. Petersburg. Plaża, marina, śliczne domy w ogródkach. Jest to ośrodek uniwersytecki z kilkoma ciekawymi atrakcjami, m.in. Dali Museum z największą w USA kolekcją dzieł tego artysty. Idziemy do museum. Staś jest zafascynowany surrealizmem, Maja trochę mniej. Przypadkowo i ku naszej ogromnej radości natrafiamy na otwartą włoską restaurację. Większość lokali jest jednak, ze względu na Wielkanoc, zamknietych. Tutaj właściciel robi eksperyment i zgłasza, że będzie otwarty. Jesteśmy jedynymi klientami, a pracownicy knajpy w liczbie 4 pogrywają sobie przy sąsiednim stoliku w karty. Pizza pyszna.
Po powrocie do hotelu załapujemy się na drinki i do 20-tej dzieci szaleją w basenie. W końcu jest chłodno i można z przyjemnością posiedzieć na zewnątrz. Maja nie pozwala się nam trzymać i zaczyna sama dryfować po wodzie – oczywiście w dmuchanych rękawkach.

2009-04-11

Caladesi Island State Park




Dzień spędzamy w parku narodowym Caladesi, na małej wyspie o tej samej nazwie. Według przewodnika, jednej z najpiękniejszych plaży na Florydzie – prawda. Tzw. „bezludnej” wyspie – częściowo prawda. Należy przy słowie bezludnej dodać, że nadal znajdujemy się w USA, gdzie przymiotnik „bezludny” oznacza chyba brak wyskokich hoteli na plaży. Płyniemy na Caladesi małą łodzią z wyspy Honneymoon. Pierwsze co widzimy, to marina pełna jachtów, potem wybetonowana ścieżka ;) prowadząca na plażę przez miejsce z frytkami (a baliśmy się przez chwilę, że mamy mało prowiantu ;) ) i toalety z prysznicami ;) Ale potem faktycznie plaża okazała się piękna. Za plecami mieliśmy palmy, a przed nami niczym nieograniczony widok po horyzont. Ludzi było też stosunkowo mało, a ci którzy byli też wyglądali ponad przeciętną amerykańską. Do przystani wracamy ścieżką przyrodniczą przez wyspę.

W drodze powrotnej przejeżdzamy przez Clearwater, gdzie w centrum jemy kolację i jeszcze zdążamy na zachód słońca na tamtejszą plażę. W drodze powrotnej pokonujemy kilka gigantycznych mostów nad kolejnymi zatokami (m.in. Tampa Bay) przed powrotem do naszego hotelu.

2009-04-10

Good Bye Marco Island



Po sześciu dniach żegnamy się z Marco Island. Jeszcze idziemy na basem, jemy lunch wspólnie z Andrzejem i Elisabeth u nich w domu i po południu ruszamy do Tampy, drogą I75 North. Przed zachodem słońca docieramy na miejsce. Nagle palmy zamieniają się w wieżowce... Tampa to finansowa i biznesowa „stolica”zachodniego wybrzeża Florydy. Mieszkamy w downtown, z widokiem na zatokę tej samej nazwie.

2009-04-09

Marco Island Princess



Po dniu plażowania płyniemy wieczorem z Andrzejem i Elisabeth na rejs MI Princess dookoła wyspy, a na sam zachód słońca wypływamy na Zatokę Meksykańską. Słońce zachodzi momentalnie, po 2 minutach już go nie widać. W drodze do portu delfiny pokazują nam swoje płetwy grzbietowe, wynurzając się tu i tam, ale nie widzimy żadnych spektakularnych skoków.


A to juz nasza Princess Maja podczas popołudniowej drzemki.

2009-04-08

Naples


Rano idziemy na spacer po porcie, który znajduje się w sąsiedztwie. Jest to teren, gdzie występują manaty, ale woda jest za zimna (nadal trochę wieje i jest zdecydowanie chłodniej niż przez pierwsze dwa dni) i nie udaje się nam zobaczyć żadnego osobnika. Za to jest trochę pelikanów i żurawi oraz imponujące jachty i motorówki.
Po południu jedziemy z Andrzejem na wycieczkę do pobliskiego miasteczka Naples. Domy w ogodach wśród potężnych palm stoją tutaj nad samym morzem (tzw. Millionaires’ Row), jest historyczna dzielnica z końca XIX w. Jest molo i może atmosfera małego miasteczka z południa Europy, acz nie można pominąć w opisie słowa bogactwo i rozmach. W drodze powrotnej przejeżdzamy jeszcze przez wyspę Capri.





2009-04-07

Wentylatory i aligatory





 

Po bardzo wietrznej nocy, jachty wprawdzie nie odleciały ze swoich stojaków i huraganu nie było, ale wiało dość impnująco, zrobiło się zdecydowanie chłodniej (ok. 19 stopni C). Korzystamy z chłodniejszego dnia, żeby pojechać na aligatory do Everglades National Park. Ruszamy drogą US41 (The Tamiami Trail) na wschód. Przejeżdzamy przez Everglades City (tu cytat z przewodnika: „you’ll hit a modified version of civilization in the form of Everglades City) oraz wyspę Chokoloskee, mijamy też po drodze Big Cypress National Preserve i liczne wioski indiańskie. Jak prawdziwi turyści decydujemy się na zwiedzanie mokradeł, gdzie żyją aligatory, łodzią o nazwie „airboat”, napędzaną ośmiocylidnrowym silnikiem wyjętym z amerykańskiego samochodu. Rejs krótki, za pierwszym zakrętem czekały na nas trzy aligatory i dwa żółwie, a potem było już tylko ślizganie się w „brytwannie z wiatrakiem” po mokradłach przy ryku silnika – przyjemność względna.
Natomiast podczas pokazu z udziałem aligatorów Staś zgłosił się na ochotnika do zapasów z dużym aligatorem. Ku przerażeniu rodziców miał wykonać kilka sztuczek, wcześniej zademonstrowanych przez praconika parku, z kilumetrowym aligatorem. Taka była konwencja przedstawienia. Na szczęście zamiast wskakiwać aligatorowi na grzbiet i drapać go pod brodą oraz wsadzać mu rękę do paszczy, Staś dostał do potrzymania trzyletniego aligatorka. Osobnik ten miał paszczę zaklejoną taśmą. Okazał się być lekki i zaskakująco miękki.
W drodze powrotnej stanęliśmy jeszcze na początku Shark Valley – miejsca, z którego wychodzi wiele szlaków turystycznych. Tu aligator czekał na nas przy wejściu do kanału przydrożnego i wzbudził zdecydowanie więcej respektu.... lub nawet lekkiej paniki. Podobnie, jak aligatory, które widzielismy, z drewnianego pomostu, wygrzewające się w słońcu obok parkingu. Po powrocie na Marco Island czekała na nas ciepła kolacja u Andrzeja i Elisabeth.

2009-04-06

Tigertail Beach



Upał nie daje za wygraną. Rano idziemy na basen. Maja i Staś taplają się w wodzie bez chwili odpoczynku. Po lunchu i południowej drzemce ruszamy na bardziej dziką plażę na północnym skrawku wyspy o wdzięcznej nazwie: „Ogon Tygrysa”. Zaczyna po południu wiać, więc mamy ogromną frajdę skacząc przez fale, kiedy Maja i Staś pod okiem Andrzeja budują zamki z piasku.




2009-04-05

Marco Island and the Residents’ Beach






Mieszkamy w wynajętym mieszkaniu na Anglers Cove. Z jednej strony widzimy basen, palmy i jachty, z drugiej zatokę i marinę. Jachty nawet stoją na piętrowym parkingu, więc widzimy ich dna nad naszymi głowami, gdy wysiadamy z samochodu. Po południu Andrzej, wuj Kingi, zabiera nas na Residents’ Beach – piękną plażę tylko dla mieszkańców wyspy i ich gości. Plaża przepiękna z białym piaskiem, palmami i niesamowitego koloru, szmaragdową wodą. Jest upał, woda cieplutka!


Maja czyta o krecie, któremu ktoś narobił na głowę