Dzień spędzamy w parku narodowym Caladesi, na małej wyspie o tej samej nazwie. Według przewodnika, jednej z najpiękniejszych plaży na Florydzie – prawda. Tzw. „bezludnej” wyspie – częściowo prawda. Należy przy słowie bezludnej dodać, że nadal znajdujemy się w USA, gdzie przymiotnik „bezludny” oznacza chyba brak wyskokich hoteli na plaży. Płyniemy na Caladesi małą łodzią z wyspy Honneymoon. Pierwsze co widzimy, to marina pełna jachtów, potem wybetonowana ścieżka ;) prowadząca na plażę przez miejsce z frytkami (a baliśmy się przez chwilę, że mamy mało prowiantu ;) ) i toalety z prysznicami ;) Ale potem faktycznie plaża okazała się piękna. Za plecami mieliśmy palmy, a przed nami niczym nieograniczony widok po horyzont. Ludzi było też stosunkowo mało, a ci którzy byli też wyglądali ponad przeciętną amerykańską. Do przystani wracamy ścieżką przyrodniczą przez wyspę.
W drodze powrotnej przejeżdzamy przez Clearwater, gdzie w centrum jemy kolację i jeszcze zdążamy na zachód słońca na tamtejszą plażę. W drodze powrotnej pokonujemy kilka gigantycznych mostów nad kolejnymi zatokami (m.in. Tampa Bay) przed powrotem do naszego hotelu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz